Otwieram lodówkę, a tam od razu, bez ogródek leci
"pucio, pucio" o mojej szczęce i że powinienem więcej czytać i to
przez trzy pokolenia - inaczej nici z mojej twarzy. Spokojnie przesuwam nóżkę
pana Wojciecha, chwytam za kawałek ementalera, grzecznie przepraszam i zamykam
lodówkę. Z wnętrza słychać jeszcze "życzliwą satyrę", albo nachalny,
moralizatorski dydaktyzm. Na szczęście mocno stłumiony. Jeszcze kawałek chleba,
czerwona papryka i czym prędzej wychodzę z kuchni. W tym momencie ktoś rzuca
się na mnie. Lecę jak długi na twarz. Cudem udaje mi się utrzymać talerz,
papryka wiruje nad moja głową. Staram się przekręcić i próbuję złapać warzywo w zęby. Jakieś
cielsko przygniata mnie do ziemi. Kątem oka dostrzegam napastników. To dwóch,
losowo wybranych redaktorów muzycznych radiowej Trójki. Ciągną mnie za nogi z
powrotem do kuchni. Szybko orientuję się, że opór jest bezcelowy. Sadzają mnie
na przeciwko lodówki. Młodszy z dziennikarzy wpycha mi kanapkę do ust, starszy
podaje paprykę - nie jem bo z podłogi. Otwierają się drzwi szafy chłodniczej i
widzę pana Wojciecha w pełnej krasie. Daje koncert w mojej prywatnej, domowej lodówce. Ależ on
się rusza. Nóżką kręci w paście jajecznej, za mikrofon służy mu wędzona makrela
- nie wiem skąd się tam wzięła. Mój mały mroźny amfiteatr, dźwięcznie płyną
kolejne edukacyjne frazy. Czuję jak szlachetnieje mi lico. Nagle z trzaskiem otwierają
się drzwi zamrażalnika i ku mojemu zdziwieniu w środku dostrzegam syna pana Wojciecha
z pełnym zestawem perkusyjnym. Ależ on gra, jak się tam zmieścił. Hai - hat podskakuje
wesoło, talerze wibrują aż miło. Ledwo dostrzegam pałeczki śmigające po
zestawie. Co za technika, co za koncert. Wieszcz w mojej kuchni. Jeden z
dziennikarzy podtyka mi pod nos biografię mistrza. Czytam, słucham, patrzę i
jem kanapkę z ementalerem bez czerwonej, słodkiej papryki. Kocham pana, panie
Wojtku. Łzy spływają mi po policzkach. Żuję i planuje budowę małego ołtarzyka w
ogrodzie. W przyszłym roku o panu nie zapomnę. W myślach umawiam wizytę w
salonie tatuażu - czuję, że muszę mieć mistrza przy sobie przez cały rok. Mały
hiperrealistyczny portrecik na piersi, zaraz obok " NO WAR!"
gotykiem. Moje dłonie same składają się do oklasków. To już koniec? Nie, będą
jeszcze bisy! Dziennikarze radiowej Trojki na klęczkach biją pokłony. Bisy nie
mają końca. Pan Wojciech w rukoli. Kominiarz przyniósł kalendarz. Zgroza, zgroza,
zgroza, Guzik.