czwartek, 26 listopada 2020

...



To musiał być ’86 rok, kiedy jako szczeniak leciałem prawym skrzydłem i po podaniu kolegi, przez pół boiska – z tzw. „pierwszej” – władowałem gałę w lewe okno bramki. Potem poleciałem jak długi na betonowe boisko, zdzierając – nie pierwszy zresztą raz – ręce do łokci. Pamiętam to charakterystyczne pieczenie. Na szczęście ból mijał po chwili i można było haratać dalej. Piękne czasy :D